Forum  Strona Główna
Poezja dla ciebie.


sąd ostateczny i Memlinga dalsze karykatury

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Pisanina
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Pon 19:31, 05 Sty 2009    Temat postu: sąd ostateczny i Memlinga dalsze karykatury Back to top

Jest coś powtarzającego się w każdym napotkanym zjawisku. I jeśli dane zjawisko należy oceniać negatywnie, to nawet znając sposób w jaki się rozwinie, człowiek rozumny nie jest w stanie mu przeciwdziałać. Niemoc jest wynikiem przeświadczenia, że jakakolwiek ingerencja nie zda się na nic, skoro tyle razy wcześniej, efekt finalny podobnych procesów skończył się tak, jak skończyć się musiał.

Wiedźma przybyła niewiadomo skąd, niewiadomo którędy i niewiadomo po co. Tak mogłaby się zacząć każda historia, gdyby nie fakt, że wspominając te wydarzenia z perspektywy czasu, znane są odpowiedzi na powyższe wątpliwości, co z kolei nie daje ukojenia, a wręcz przeciwnie, jest dodatkową bolączka dla każdego, który cudem umknął przed najgorszym z możliwych scenariuszy (bo tylko na takim zależało autorce skryptu). Ileż to razy fartowny uciekinier zadawał sobie pytanie – „gdybym wiedział to wcześniej?”.

Osiedliła się w lesie, w starej chatce. Czuła się tam szczęśliwa, pod warunkiem oczywiście, że stan szczęśliwości można odnieść do ludzi, którzy są z natury źli, a jedynym celem ich istnienia jest sianie fermentu i niepokoju u innych, co nie może być aż tak niedorzeczne, bo przecież osoby tego typu zazwyczaj odczuwają silną potrzebę zarażania okolicznych swoja karmą.

Samotność nie doskwierała jej początkowo. Miała przecież ze sobą cały asortyment wywarów, trutek, trucizn i tym podobnych specyjałów, który przekornie nazywała swoja biblioteczką. Oddziaływanie na lokalnych wymagało sprytu. Przylgnęła do niej opinia znachorki. Przychodzili więc mieszkańcy z potrzebą. Ktoś komuś miedzę przesunął, ktoś komuś kurę ukradł. W zamian za wiktuały ofiarowywała środek na pryszcze, koklusz, wieczną ospę. Jeśli któraś z wieśniaczek płakała za wybrankiem, którego do ołtarza zaciągnęła inna, gotowa była sporządzić miksturę na ciąży nie doniesienie. A trzeba wiedzieć, że lud z okolicy był nad wyraz ciemny. Odwiedzali ja nocą, w dzień rozpowiadając o niej najgorsze historie. Nikt jednak nie chciał by ich opuściła.

Ten status quo trwał i pewnie trwać mógłby w nieskończoność, gdyby nie on. A on był nie byle kim. Buntownik bez powodu, powszechnie znany pod mianem filozofa, podziwiany i pogardzany utracjusz i mąciwoda, wyróżniał się z tłumu intelektem i jednocześnie specyficznym umysłowym ograniczeniem, charakterystycznym dla ludzi zagubionych i ograniczonych do dziedziny, której się oddali. Był alchemikiem. Mieszkał na gminie uboczu. Wokół niego nie było nic, co mogłoby zainteresować jego umysłowość. Jedynym rozwiązaniem okazała się szkółka parafialna. Szybko pochłonąwszy wszelkie, skromnie dostępne źródła wiedzy, przewyższywszy rozumem bakałarzy, pął udawać się w poszukiwaniu informacji, wykraczających poza możliwości, które dane były współplemienieńcom, ze względu na ich niechęć do ponoszenia kosztów wyjazdów do powiatu. Stara błyskawicznie wypatrzyła go spośród bezosobowej gawiedzi. Zarzuciła sieć niczym Tekla nad Filipem z konopi. Och, gdybychże on być mógł tymże i poznał mądrość tej rośliny, wielce prawdopodobne, że historia ta, nie skończyłaby się tak, jak skończyć się musiała. Z drugiej zaś strony opowieść nie zostałaby spisana. Łatwość z jaką czarownica owinęła na nim swe macki polegała na słabostkach młodzieńca, które bystre oko diablicy dostrzegło i potrafiło wykorzystać.

Filozof szczerze nienawidził miejscowego fircyka. Wesołek reprezentował wszystko, czym gardził alchemik, ograniczoność horyzontów, ubogość charakteru i nieznośną lekkość bytu.
Jednocześnie jednak zazdrościł mu poważania wśród otępiałego gminu i umiejętności poruszania się na salonach. Na salonach, na które uczony nigdy nie będzie zaproszony, bo wszyscy wiedzą, że zaproszenie takie odrzuciłby z niemałą satysfakcją, która dana mu nie będzie, bo nigdy zaproszenia nie otrzyma. Wiejskiego geniusza gnębiła dodatkowo myśl, że chłopiec, którego tak unielubił, był obiektywnie oceniając, postacią, mimo wszelkich jego wad, na wskroś pozytywną.

Filozof był homofobem. Ci dzielą się na trzy podgatunki. Pierwszą stanowią osoby, które ze względu na niewielką pojemność rozumków, plują na gejów, nie chcąc zdać sobie sprawy, że tym kim są, nie jest ich winą, jeśli oczywiście w ogóle można to rozpatrywać w kategorii winy. Kolejne rodzaje stanowią homoseksualiści. W pierwszej kolejności aktywni, którzy wstydząc się swojej postawy, starają się poprzez agitację antygejowską, ukryć swoje prawdziwe ja. Następni, a ci są bardziej bezwzględni, bo nie boją się rozszyfrowania, nigdy nie oddali się swym prawdziwym potrzebom. I do tej grupy należał alchemik, bo wiedzieć trzeba, że zdołał wymazać ze swojej pamięci wspomnienie o popijawie na parafii, gdzie pod wpływem mszalnego wina, oddał swą cnotę proboszczowi, w zamian za możliwość przeczytania „Boskiej Komedii” Dantego. Ukrywane pożądanie do powiatowego grajka, połączone z podświadomą niechęcią do kleru, potrafiła skrzętnie wykorzystać wiedźma, do swych szatańskich planów.
Odwiedziwszy ją pierwszy raz, zainteresował się flakonikami. Zafascynował się ziołami, substancjami, proszkami, tymi które znał, o których słyszał lub pierwszy raz na oczy ujrzał. I nachodził ją regularnie, cały czas poświęcając na studiowanie czarciej spiżarni. Ufał że w połączeniu ze swoim alchemickim asortymentem, próbówkami, menzurkami, zbiorniczkami, kociołkami odnajdzie w końcu kamień filozoficzny. Uwierzył wiedźmie, że i jej celem jest przemienianie spiżu w złoto. Lecz nigdy nie zostawiała go samego, obserwując poczynania młodzieńca, sprawując nad nim pełną kontrolę. Musiał się czuć, jak ten nieszczęśnik, który wybrał się do muzeum narodowego, podziwiać malarstwo niderlandzkie, gdzie nie dane jest człowiekowi przyglądać się obrazom w samotności. Ze wszystkich stron łypią starowinki, bacząc, by krzywda żadna nie stała się dziedzictwu. Przenikliwe spojrzenia kustoszek dostrzec potrafią, w nieproszonym gościu, jedynie złodzieja lub w najlepszym wypadku wandala. Żadnej żywej duszy uświadczyć się tam nie da, a próba nawiązania rozmowy sprowadza intruza do parteru, do roli pariasa. Bo przecież żaden normalny osobnik nie może odpowiedzieć prawidłowo na pytanie. – „Czy jest pan w stanie wyjaśnić, po czym wnioskujemy, ze powyższy portret powstał w warsztacie Rubensa? - jeśli nie dostrzega na nim korpulentnych niewieścich kształtów. Idzie więc nieborak dalej w poszukiwaniu odosobnienia, ale babsk jest coraz więcej. Wynurzają się zza kotar, zza przepierzeń i świdrującym wzrokiem prześwietlają domniemanego złoczyńcę. A ten, patrząc na dłonie zaczyna żałować, że wczoraj obcinał paznokcie, bo tak jak kobieta nieustannie oskarżana przez zazdrosnego kochanka o wyimaginowane z obcymi stosunki, puszcza się w końcu z pierwszym lepszym, by choć wysłuchując zniewag, mieć świadomość ze nie przechodzi przez gehennę bez dania sobie małej choćby przyjemności, tak niedoszły sztuki koneser, chce maznąć jakiemuś Niderlandowi palcem przez lico, czy opluć go nawet. Nie czyni tego jednak, licząc naiwnie, ze jest jeszcze przed nim nadzieja. Dodatkowy stres wzbudza telefon schowany w kieszeni jeansow (cóż za afront dla przybytku), który ciąży jak kilkunastokilogramowy wyrzut sumienia. Wszędzie gdzie spojrzeć, informacje o zakazie używania komórki. Och, żeby tylko nikt nie zadzwonił, żeby tylko nikt nie wysłał esemesa. A staruchy wyczuwają niepokój i jego źródło, lecz one wiedzą, ze w przebrzydłych spodniach znajduje się nie aparat, a sekator służący do wycinania z ram płócien. Osaczony dostrzega ostatnią szansę, niewielkie pomieszczenie, którego wcześniej nie zauważył, stara się schować. Lecz nie, tam już czeka na niego upiór kolejny, a pochód naburmuszonych strzykw i innych wygłodniałych nekromantek sunie za nim bezszelestnie. I wie już, ze jest stracony, jak ten pechowiec z obrazu który przez biesa pochwycon, ciągany jest w piekieł czeluści. Kładą go na stole, na którym patrycjusz onegdaj plany lokacji miasta na prawie niemieckim uknuwał. Raczą się krwią z czarek fajansowych, oddając rytualnej ablucji limfą, w miśnieńskiej porcelanie zebranej, glikolem posklejanej, okostną zajadając.
Zaprzyjaźnili się do tego stopnia, ze postanowili zamieszkać wspólnie w przytulnej chatynce alchemika, na skraju wioski. Wiedźma zadowolona była z takiego obrotu spraw, miała nieustannie oko na podopiecznego i bliżej była gminu, który odwiedzał wieczorami także filozofa, bo trzeba wiedzieć, ze dzięki nabytej wiedzy, pędził najmocniejszy w okolicy bimber, który udostępniał za niewielką oplatą.
Sielanka trwała i mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie zjawiła się ona.
Był mroźny, grudniowy wieczór, gdy usłyszeli kołatanie do drzwi. Otworzył. W progu stała przepiękna nimfa. Weszła do środka i zaczeła streszczać swoją historię. Była księżniczką, która zgubiła drogę do domu, po tym jak po wielu latach rozjazdów, w trakcie których studiowała naukę o kwiatach i ich układaniu, zapomniała już skąd swą podroż rozpoczęła. Stara przyjęła ją z otwartymi rękoma, zauroczona jej arystokratycznym pochodzeniem (sama też twierdziła, ze z takich kręgów się wywodzi, co w dużej mierze było przyczyną jej przekonania o własnej wyjątkowości i braku krytycyzm wobec siebie, a także ukrywanej pogardy, którą żywiła do filozofa, ze względu na jego niski stan urodzenia) do tego stopnia, ze zapomniała przeprowadzić klasyczny test z ziarenkiem grochu. Niech nikt jednak nie myśli, ze diablica wykazała się choć raz humanitarnym gestem. Prawdziwym powodem przygarnięcia zielarki były jej szerokie biodra, z którymi wiązała plany zrealizowania największego marzenia, dzieła swego życia.
I żyli tak sobie w słodkiej komitywie.
- A wiesz mamusiu, że lafiryndę znów na taczce wywieźli? – zapytała księżniczka, która wróciła z dworu.
- Powinni ją na rozgrzanym piecu gołym dupskiem usadzić. Może wtedy oduczy się latania po wsi całej. – odpowiedziała wiedźma i zachichotała nad garnkiem wywaru, dumna ze swego konceptu.
- No nie do końca, matulo. – lubiła mieć swoje zdanie, co wielce irytowało staruchę, ale ilekroć denerwowała się przez przybłędę, przypominała sobie, że jej tygodnie wkrótce zostaną policzone. – To prawda. Zagląda każdemu do spodni w poszukiwaniu erekcji, ale to dlatego, że jej chłop nie daje już rady.
- To zwykła rozjebunda. – odezwał się alchemik, który nie interesował się rozmową (głowę miał zajętą czymś innym, niedawno odkrył skład chemiczny mosiężnej klamki od wychodka i był pewien że w niedalekim czasie, wytwarzać zacznie złoty kruszec), dopóki nie pojawiło się słowo, erekcja. I rozczulił się rzewnie wspominając znienawidzonego grajka.

Tego wieczoru okrutnicy udało się stworzyć z mieszanki, przywiezionych z Ameryki liści koki, lubczyku i sporyszu miksturę, która ostatecznie zadziałała na młokosa. Zapałał ogniem do zielarki, która już od dawna pragnęła przyjąć go w sobie. A ciało miała zdrowe, wyposzczone i gorące. Nasienie jego było pierwszorzędnej jakości, zyskawszy moc po wieloletnim leżakowaniu w dębowych beczułkach. Dziewczę chłonęło soki żarliwie, niczym spragniony deszczu piasek pustynny po kilkumiesięcznej posusze, niczym zsiadłe mleko biesiadnik, wyczerpany kilkudniową libacją. Kochanek nie dożył poranka, cykutą uraczon przez macochę. Partnerka miała go przeżyć dziewięć księżyców. Antychryst był w drodze.
A Bóg na to wszystko patrzył i płakał nad losem dzieciątek swych, które przecież bardzo kochał.


Ostatnio zmieniony przez Marcin Rajski dnia Pon 19:58, 05 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
 
hollowed man
Gość





 PostWysłany: Wto 10:11, 06 Sty 2009    Temat postu: Back to top

Bez wnikania w odniesienia do realnych lub wirtualno-realnych sytuacji oraz postaci - sprawne, gładkie, ciekawe i zabawne.
 
cieniu1969
Administrator


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 6420
Przeczytał: 0 tematów


 PostWysłany: Wto 17:04, 06 Sty 2009    Temat postu: Back to top

ehhehehe
fircyk jest zajebisty, taki wszechstronnie oblatany, do bólu:)))))
 
Zobacz profil autora
Mia Wallace
Gość





 PostWysłany: Czw 11:29, 08 Sty 2009    Temat postu: Back to top

Wiesz co, wczoraj jak biegałam przy Muzeum Narodowym, to widziałam małą reprodukcję przed wejściem.
Dobrze żeś to napisał.
 
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Czw 11:50, 08 Sty 2009    Temat postu: Back to top

rozumiem, ze biegowki zalozylas
bo bez nart to raczej sie nie dalo

nie wchodz tylko do srodka
bo tam jest strasznie

-) kupilem bilet uprawniajacy do robienia zdjec
a jak zaczalem robic foty, to starucha jakas
rzucila sie na mnie z pretensjami,
okazalo sie ze bileterka pomylila mnie z innym
ktoremu przypisano kupno zezwolenia
po wyjasnieniu nieporozumienia
w ramach przeprosin, jak sadze
zaczela mnie instruowac i zabawiac rozmowa
ktora byla dosc meczaca, co jest o tyle zrozumiale
ze te kustoszki sa okrutnie wynudzone,
jest ich wiecej od zwiedzajacych

-) sposob w jaki trzymaja piecze nad dorobkiem kulturowym
jest wlasnie taki jak opisalem
staraja sie delikatnie obserwowac ludzi,
co jednak dodaje dodatkowego nastroju
zwlaszcza w polaczeniu z Memlingiem i innymi obrazami
powielajacymi glowny punkt programu

-) mojej matce zadzwonila komorka, wyrzucily, wiec ja na korytarz

do tego dochodzi specyficzny zapach i delikatny dzwiek
maszyn utrzymujacych odpowiednia wilgotnosc
czy cos w tym guscie

innymi slowy
polecam, wrazenia nieziemskie
Wesoly


Ostatnio zmieniony przez Marcin Rajski dnia Czw 11:52, 08 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
 
Książę Półkrwi
Gość





 PostWysłany: Nie 19:52, 11 Sty 2009    Temat postu: Back to top

Dosyć zabawny, niezły styl,
tylko fabula troszku dziurawa.
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Pisanina Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach