Forum  Strona Główna
Poezja dla ciebie.


Do not mix Ordnung mit Maria Janina

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Pisanina
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Śro 13:42, 03 Wrz 2008    Temat postu: Do not mix Ordnung mit Maria Janina Back to top

Pierwszy raz pojechałem do Niemiec na dłużej niż trwa tranzyt, czy wizyta w porcie. Nie lubię ich. Mam ku temu trzy ważne powody. Po pierwsze napadli nas w roku trzydziestym dziewiątym i kilka razy wcześniej. Po drugie spacerując po Gdańsku, zbyt często słyszę słowo Danzig i po trzecie, co ściśle powiązane jest z poprzednią przyczyną, za głośno się zachowują. Jednak w żadnym wypadku nie należy sądzić, że jadąc tam, nastawiłem się negatywnie, wręcz przeciwnie byłem otwarty i gotowy chłonąć kulturowe nowalijki. Zdążyłem już zaobserwować, że posiadam tą rzadką i jak sądzę, pozytywną cechę, że potrafię dostosować się w sposób naturalny, nie wymuszony do otaczającej mnie rzeczywistości. Spędzając czas z Murzynami z amerykańskich gett moja skóra nabiera hebanowego odcienia, wędrując po Kazimierzu po bokach wyrastają mi faworyty, a uprawiając seks z tajską pięknością nie mam pełnego wzwodu, dopasowując się do azjatyckich standardów.
Najbardziej zafascynowany byłem możliwością poznania legendarnego, niemieckiego Ordnungu. Chciałem stać się jego częścią, podporządkować się mu, upajać się nim. Chciałem wstrzyknąć go sobie do żył, pozwolić by powoli rozpływał się po moim ciele, docierał w najdalsze zakamarki mojego jestestwa. Tak. Tego właśnie pragnąłem.

Na lotnisku imienia Bolka małe piwo kosztuje dwanaście złotych. Szybko zdecydowałem się pójść do sklepu duty-free, który, jak się okazało, wolnocłowym wcale nie był.
- „Poproszę ćwiartkę - która wcale ćwiartką się nie okazała - żubrówki i Coca-Colę.(mniejsza o przyjęte zwyczaje).
- Do bagażu podręcznego, czy głównego?
- Nie, ja to wypiję na miejscu.

Lot jak lot. Pamiętam, ze piwo sprzedawali. Po kilkuminutowym pogubieniu się na lotnisku w Dortmundzie, co połączone z zawirowaniem w funkcjonowaniu telefonów komórkowych, spowodowało sporą konsternację, odnaleźliśmy właściwy autobus, który zawiózł nas na dworzec kolejowy .Tu muszę zaznaczyć, że moim towarzyszem podróży był Sebastian, który jechał kupić samochód, co zasadniczo było głównym katalizatorem naszej wyprawy.

O dziwo pierwsze spotkanie z Ordnungiem było dość nieudane. Czekaliśmy na pociąg do Monchengladbach, który ... nie przyjechał. Naprawdę nie przyjechał, mimo że sprawdziłem kilkakrotnie w rozkładzie jazdy. Jego pojawienie anonsował nawet wyświetlacz na peronie. Zacząłem powątpiewać w niemiecki porządek, jednak dalsze wydarzenia kazały mi zmienić zdanie. Taka sytuacja zaiste musiała mieć miejsce bardzo rzadko. Niemiec, który też czekał na ten pociąg, wstał zdenerwowany, biegał po peronie od informacji do informacji, gestykulował i nie bardzo wiedział co zrobić.
Też wstałem. Zacząłem głośno utyskiwać.
„ Kurwa. Co teraz? Cały plan się wali. Może taksówkę wołać? Może iść na autobus? Boże.
Co z nami będzie?”
Po odegraniu tej małej parodii, która rozbawiła towarzyszkę spanikowanego Niemca, Polkę, po sprawdzeniu, że następny pociąg jest za godzinę, poszliśmy na piwo.

Dojeżdżając do Północnej Westfalii, kończąc ostanie z zakupionych piw (Beck’s jest wyśmienity) dosiadł się do nas mężczyzna i zagaił rozmową. Miałem dobry humor i postanowiłem zadać kłam stereotypowi niechęci polsko – niemieckiej i niemożności znalezienia wspólnego języka. Po streszczeniu naszych celów przyjazdu, dowiedzieliśmy się, że rozmówca miał żonę Polkę. Bardzo mnie to ucieszyło i zacząłem wychwalać Unię Europejską.
„Widzisz – używałem łamanego niemieckiego, podpierając się gestami i w miarę potrzeby angielskim, którego on akurat nie znał. – Unia Europejska to dobry twór. Wszystko opiera się na wymianie. My wam dajemy nasze kobiety, bo wasze są strasznie brzydkie, a wy nam dajecie pieniądze ze wspólnotowego budżetu. Wy wygracie mistrzostwa Europy, bo macie Klose i Podolskiego a my Formułę 1, bo Kubica jeździ waszym autem. I wszystko gra. Unia jest git.”
Wszyscy śmialiśmy się do rozpuku. No może z wyjątkiem kilku Niemek, które przysłuchiwały się naszej rozmowie. Zwłaszcza w momencie, w którym opisując urodę aryjskich kobiet dla lepszego zobrazowania, wkładałem palec do ust, symulując odruch wymiotny, patrzyły na mnie z dużą niechęcią.

Przez najbliższe kilka dni mieliśmy okazje poznać Ordnung. Dostrzegalny był wszędzie, w sklepach, w urzędach, na drodze, w domach, restauracjach. I przyznam, że spodobał mi się. Porządek, a szczególnie dobra organizacja ma na celu ułatwianie życia. I rzeczywiście to życie jest prostsze dzięki ustalonym zasadom. Człowiek wie, czego może się spodziewać, ma więcej czasu dla siebie. Oczywiście moja ocena jest powierzchowna, oparta tylko na kilkudniowym pobycie. Nie miałem wystarczająco dużo czasu, by poznać lub zrozumieć pochodne, konsekwencje Ordnungu, a jeśli nawet mogłem dostrzec negatywne skutki to, myślę, że każdy we własnym zakresie powinien się z tym skonfrontować pod warunkiem, że nie uczynił tego dotychczas. W sumie byłem na urlopie i nie szukałem dziury w całym.

Powstaje pytanie. Czy są Niemcy, którzy sprzeciwiają się Ordnungowi ? Ja jednego poznałem.
Wchodząc do klubu z amatorskim studiem nagrań, napotkaliśmy w drzwiach kilka osób. Najbardziej, choćby ze względu na swoje rozmiary, rzucał się w oczy czterdziestolatek, który wiódł prym w towarzystwie. Po kurtuazyjnej wymianie kurtuazyjnych cius-ciusów weszliśmy do środka. Po chwili z pomieszczenia obok zaczęły dochodzić dziwne dźwięki, które, w intencji napotkanych wcześniej Niemców, były muzyką. Oni zaś byli bandem, który grał coś w stylu punk-rocka. Najciekawsze były słowa, śpiewane, a nazywając rzeczy po imieniu, wykrzykiwane przez korpulentnego wokalistę. Szło to mniej więcej tak.

Scheise, Scheise
Ich hasse Lidl
Ich hasse Ordnung
Schaise, Schaise, Schaise, Schaise.

Zaczęli grać punktualnie o siedemnastej i przestali dokładnie o osiemnastej. Minąwszy się później w drzwiach, musiałem patrzeć na niego jak na kompletnego idiotę, bo odwzajemnił się spojrzeniem pełnym błagania o wyrozumiałość. Nie chciał zostać dłużej, wyjaśnił, że spieszy się, bo musi zrobić jeszcze zakupy. Spojrzałem w rozpiskę, jego zespół kolejną próbę, tym razem dwugodzinną, miał za tydzień. Pewnie przez najbliższe siedem dni czeka go sporo obowiązków, będzie potrzebował podwójnej dawki odreagowania. Tutaj nawet bunt jest uporządkowany. Kuriozum.

Jarek. U niego mieszkaliśmy w tym czasie. Tak naprawdę o Jarka tu chodzi. Cały ten przydługawy wstęp miał tylko przybliżyć nas do Jarka. Jest to człowiek, którego trzeba, a przynajmniej warto poznać. Bo jeśli życie ma jakiś sens, to polega ono na tym, żeby jak najwięcej spotkać w nim Jarków, ludzi dziwnych, nietypowych, porażających. Trzeba tylko pamiętać, by te spotkania nie przedłużały się zbytnio. Jarek jest elektrykiem z zawodu. Specyficzna lokalizacja Gladbach, bliskość kilku krajów, Francji i Beneluksu daje mu możliwość wybrania tego pracodawcy, który w danym momencie płaci najlepiej. Mieszka w dzielnicy z nowym budownictwem mieszkaniowym. Jest pracoholikiem. Pracuje po to, żeby zarabiać. Zarabia po to, żeby odłożyć na urlop. Urlop bierze po to, żeby pracować. Jest DJ-em radia internetowego. Specjalizuje się w goa (psychodelic trance). Założył klub, w którym organizuje imprezy i wynajmuje innym. W Polsce wykupił ziemię, na której w czasie urlopu buduje dom. Buduje go sam, nie potrzebuje pracowników. Niemożliwe? Jeden już postawił ze swoim ojcem, teraz buduje drugi dla siebie. Cały czas jest w ruchu, ciągle realizując, któryś ze swoich projektów. I wszystko byłoby piękne. Jest przecież pracowity, zaradny, wręcz idealny. Jest tylko jeden mały szkopuł. Od przeszło dziesięciu lat jest uzależniony od marihuany. Mogłoby się wydawać. Co tam trawka? Mała słabość. Niezupełnie. Dziennie wypala do pięciu jointów, w każdym jest ponad pół grama najmocniejszej na rynku ganji, dostępnej w danej chwili w holenderskich coffe-shopach.

Wjechał na plac z piskiem opon. Wyskoczył z auta.
„Kurwa, Marcin zapierdalaj. Weź się do roboty. Spóźniłem się przeszło trzy godziny. Teraz musisz zapierdalać.”
Taki był właśnie Jarek. Poprzedniej nocy wypalił przy nas dwa jointy. Umówieni byliśmy na siódmą rano. Tego dnia mieliśmy załatwić formalności z przerejestrowaniem kupionego golfa, spakować się i pojechać do Polski dwoma samochodami, my do domu, Jarek na swoja działkę .Niestety zaspał, jak to często bywa po nadużyciu maryśki. Był agresywny i wbrew pozorom nie było to spowodowane opóźnieniem. Nie zdążył spalić porannego blanta. Jego nastrój jest jak sinusoida, uwarunkowana kolejnym jointem. Gdy zapali, wszystko jest rewelacyjne. Można z nim pośmiać się i w miarę możliwości porozmawiać. Co najmniej przez godzinę jest prawie normalny. Potem sytuacja pogarsza się. Po dwóch godzinach zaczyna być nie do wytrzymania. Irytuje się bez powodu, wyzywa wszystkich dookoła. Najgorsze są jednak ostatnie momenty przed kręceniem lolka. Wrzeszczy. Szaleje. Po chwili jest już chill-out. Nie znam się na tym zbytnio, ale to chyba jakaś odmiana skomplikowanej, ciężkiej nerwicy.
Któregoś razu, zwierzał mi się, że źle rozplanował dzień, przez co stracił pół godziny i nie załatwił jakiejś ważnej sprawy. Jakoś nie zauważał, że co najmniej półtorej traci codziennie na obrzędy przygotowywania i konsumpcji narkotyku.
„Nie przejmuj się – starałem się go pocieszyć – nic się nie stało, to przecież nieważne”. - Czułem się jak w gabinecie u psychiatry, z tą różnica, że tym razem to nie ja leżałem na kozetce. Niestety nie pomogło, dalej się zamartwiał. Jest wariantem i musiałem się z nim obchodzić jak z wariatem

Wszystko co działo się przez te kilka dni było chore, ale prawdziwy cyrk rozpoczął się, gdy w końcu ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy do przejechania całe Niemcy i pół Polski. W sumie nie wiele, ale byliśmy w nieco innej sytuacji. Jarek przed wyjazdem zakupił starą przyczepę kampingową, którą wyremontował. Miała mu służyć jako dom na czas budowy. Szybko okazało się, że jej wiek oraz fakt ,ze nie wyważyliśmy właściwie znajdującej się w niej bagażu, powodował, iż nie mogliśmy jechać z prędkością większą niż dziewięćdziesiąt na godzinę. W chwili gdy osiągał szybkość około setki chwiała się na wszystkie strony, co groziło poważnym karambolem. Dramatycznie było zwłaszcza, gdy jego Ford jechał pomiędzy wyprzedzaną osobówka a Tirem. Wtedy właśnie naczepa ponownie wprawiona została w ruch wahadłowy. Jechaliśmy za nim, wizja zderzenia się z koziołkującym kampingiem, nie była zbyt przyjemna.
Zastanawiałem się, jak często musimy tankować.
- „Ile pali jego auto?” – zapytałem.
W tym momencie z bocznej szyby Forda, wyleciał niedopałek, na asfalcie posypały się iskry.
-„Dużo pali. Z tego co widzę jakieś trzy lolki na setkę” – odpowiedział Sebastian.

Pogubiliśmy się. Sebastian znużony powolna jazdą, chciał sprawdzić możliwości nowego auta. Po chwili zadzwoniliśmy do Jarka, dowiedzieć się, na jakim jest kilometrze. Był na trzysta pięćdziesiątym. Musieliśmy na niego poczekać. Trwało to pół godziny. Potem okazało się, że mówiąc o kilometrach miał na myśli, jak to nazwał, swoje tacho, czyli wskaźnik na desce rozdzielczej. Taki był Jarek. Musieliśmy go gonić.
Pojawił się kolejny problem. My byliśmy na nogach od szóstej. On zaspał, był bardziej wypoczęty. Dochodziła północ. Sebastian chciał trochę się przespać. Niestety Jarek naciskał, żebyśmy jechali bez przerwy. Na ósmą miał zamówioną koparkę i pod żadnym pozorem nie mógł się spóźnić.
Ring, czyli obwodnica wokół Berlina jest bardzo długa i szczególnie nużąca, zwłaszcza w nocy. W którymś momencie odpłynąłem, Seba, który wypił przed chwilą dwa red bulle, też zasnął. Nagle ostro przyhamował. Szczęśliwie obudziły go czerwone światła samochodu przed nami. To wydarzenie nie przekonało Jarka. Cisnęliśmy dalej.

W Stargardzie Szczecińskim legł w gruzach misternie budowany przez Jarka plan.
Na skrzyżowaniu wymusił pierwszeństwo i zderzył się z nysą. Wyglądało to przerażająco. Jechaliśmy za nim. Spojrzeliśmy z Sebą na siebie. Zawahanie trwało ułamek sekundy.
Człowiek zastanawia się czasami, jak zachowa się w dramatycznej sytuacji. Czy będzie w stanie pomóc innym, czy będzie myślał tylko o sobie. Oglądając reportaże, ilustrujące zachowanie pasażerów Titanica, rozmyślałem, co ja zrobiłbym na ich miejscu. Czy ratowałbym tylko własną skórę, czy też innych? Czy zostałbym tchórzem, czy bohaterem? Chciałem być tym drugim. Teraz nadarzyła się okazja.
Wyskoczyłem z samochodu i ruszyłem na ratunek. Chciałem, żeby wrak zaczął się palić, a ja niczym strażak Sam, wyciągnąłbym kolegę z płomieni. A później oddaliwszy się na bezpieczną odległość, obserwował ja silnik wybucha, powodując wystrzelenie naczepy na kilka metrów w górę. Tak, żeby spadając na ziemię, rozpadłaby się z wielkim hukiem, najlepiej na przejeżdżającym właśnie innym pojeździe. To uczyniłoby całe wydarzenie bardziej spektakularnym.Chciałem, żeby było jak w filmie, amerykańskim filmie. Może napisaliby o mojej odwadze w gazecie? Kto wie? Może bym nawet udzielił wywiadu lokalnej telewizji?
Dobiegłem. Wystrzeliła we mnie fontanna setek kawałków drobnego szkła. Jarek zbił butami boczną szybę. Wygramolił się przez powstały otwór.
-„ Trzymaj to kurwa. – wręczył mi zawiniątko – i dobrze schowaj.”
Zostałem bohaterem, uratowałem dwadzieścia pięć gramów marihuany.

Wypadki potoczyły się standardowo. Policja, pogotowie, straż pożarna, pomoc drogowa. Na parkingu dla wraków samochodowych przespaliśmy się dwie godziny. Przebudziwszy się na chwilę, zobaczyłem że Jarek kręci jointa.
Potem przyjechał jego ojciec, który szczęśliwie znajdował się sto kilkadziesiąt kilometrów od miejsca wypadku. Wbrew pozorom nie był zbytnio załamany, wręcz przeciwnie sprawiał wrażenie szczęśliwego. Przyjechał robić Ordnung, a jego gorączkowe gesty i pełne podniecenia słowa, sugerowały, że największą radość w życiu, sprawia mu zaprowadzanie porządku. To kazało mi z większą wyrozumiałością patrzeć na Jarka. Zostawiwszy kolegę pod dobrą opieką i uradowani, że pozbywamy się towarzystwa jego przytłaczającej osobowości, ruszyliśmy w dalszą drogę, wolną już od nieprzewidzianych okoliczności.


EPILOG
Nie spotkaliśmy się więcej. Wiem jednak, że został aresztowany pod klubem w Sopocie, gdzie kręcił kolejnego lolka.

http://www.gniot.fora.pl/font-color-000000-fotoplastykon-font,25/cyrk,1599.html
 
cieniu1969
Administrator


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 6420
Przeczytał: 0 tematów


 PostWysłany: Śro 14:37, 03 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

najpierw pomyślałam że ty jakiś kameleon jesteś
po co się podporządkowywać w dany obraz
to nie zdaje egzaminu no chyba że ktos jest fałszywy od urodzenia, to taki to da rade.

Z tego co pamiętam to Seba to ten gość za którym lazłeś z kamerą, kurde dobrze że się obudził bo byśmy teraz mieli zżałobę na gniocie, a co do Jarka
i po co tą paczuszkę od niego z maryśkę brałeś , mógł se w odbyt wsadzić a nie kolege wtapiać

ja tu jeszcze wróce sie mnie podoba ten twój znudzony opis.

kurde zapomniałabym
ciebie denerwuje niemieckie szczekanie, jedź do białegostoku tam posłuchasz sowieckiego

ps.myslałam że ty z gdyni


Ostatnio zmieniony przez cieniu1969 dnia Śro 14:42, 03 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Śro 14:45, 03 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

no z gdyni jestem
po gdansku pospacerować tez przecież mogę

kameleon - nie chodzi o kwestie podporządkowania sie
po prostu lubiłem zawsze poznawać osoby z innych kregów kulturowych
 
cieniu1969
Administrator


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 6420
Przeczytał: 0 tematów


 PostWysłany: Śro 14:50, 03 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

ja patrze taaaaaaaakie chłopy w tej gdyni
ty i dean i seba;)
 
Zobacz profil autora
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Śro 15:05, 03 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

seba to nie ten sam co ten za którym z kompaktem chodziłem
 
cieniu1969
Administrator


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 6420
Przeczytał: 0 tematów


 PostWysłany: Czw 7:48, 04 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

Dominik?

Scheise, Scheise
Ich hasse Lidl
Ich hasse Ordnung
Schaise, Schaise, Schaise, Schaise.
-przetłumacz


Ostatnio zmieniony przez cieniu1969 dnia Czw 7:50, 04 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Czw 12:00, 04 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

gówno, gówno
nienawidzę lidla
nienawidzę porządku
gówno, gówno, gówno, gówno
 
BlackAngel
Gość





 PostWysłany: Pią 21:44, 05 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

Martin:) kurcze, to przecież zajebisty kawałek
prozy:) , świetnie w sposób humorystyczny nakreślony
ten Twój wypad do sąsiadów...właściwie to przez większą
część opowiadania śmiałam się do monitora:)
zakręceni ludzie są the best...nigdy nie wiadomo czego
się po nich można spodziewać...co jest jak najbardziej
ekscytującą i pożądaną rzeczą, no i czasem niebezpieczną...
ależ kogo nie kręci taka mała dawka adrenaliny...Wesoly
 
Marcin Rajski
Gość





 PostWysłany: Sob 0:19, 06 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

o to właśnie chodziło
żeby się przy tym śmiać
Wesoly
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Pisanina Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach